Niedawno w mediach lokalnych gruchnęła informacja, że burmistrz Ursynowa Robert Kempa ma zasiadać w Radzie ds. Budżetu Partycypacyjnego – ciała doradczego przy prezydencie Warszawy. Niemal natychmiast internet został zalany komentarzami i memami ostro krytykującymi tę decyzję personalną. Wówczas burmistrz Ursynowa zrezygnował z zasiadania w Radzie. Oficjalny powód? Brak wolnego czasu.
Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, aby podejrzewać, że sprawa ma drugie dno. Trudno przecież uwierzyć, że w piątek (wówczas powołano skład rady) burmistrz miał czas, a już we wtorek, gdy złożył rezygnację, tego czasu nie miał. Co się stało między piątkiem a wtorkiem? Otóż opinia publiczna dowiedziała się nominacji dla burmistrza Ursynowa, co wywołało falę negatywnych komentarzy na Facebooku oraz równie negatywne artykuły w mediach, które raczej uchodzą za przychylne prezydent Warszawy i Platformie Obywatelskiej.
Skąd taka ostra reakcja opinii publicznej na wskazanie konkretnej osoby do Rady ds. Budżetu Partycypacyjnego, która – to warto podkreślić – nie posiada żadnych znaczących uprawnień i jest tylko ciałem doradczym dla prezydent stolicy. Otóż osoba wskazana przez prezydent do tej Rady była jednym z najgorszych możliwych wyborów. Obecny burmistrz Ursynowa przez nieco ponad dwa lata swojej kadencji zasłynął swoimi decyzjami jako osoba niszcząca ideę budżetu partycypacyjnego i podważającą ten jeden z największych obywatelskich projektów obecnej prezydent Warszawy.
Na Ursynowie dzieją się dziwne rzeczy z budżetem partycypacyjnym. Wydawało się, że zasady BP są proste. Mieszkańcy sami decydują na co zostanie wydana część pieniędzy w następnym roku. Zgłaszają projekty, które następnie przechodzą weryfikację władzy lokalnej. Te, które przejdą przez urzędnicze sito, biorą następnie udział w głosowaniu. Wygrywają projekty, które zgromadzą najwięcej głosów.
Trudno o lepsze narzędzie do tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, które powinno być wartością w nowoczesnym państwie demokratycznym. Jest to szansa na pojawienie się lokalnych społeczników – liderów, za przykładem których mogą pójść inni. Przecież na Ursynowie jest spora rotacja mieszkańców w blokach, a przez to i rosnąca alienacja społeczna – ludzie nie znają swoich sąsiadów.
Tymczasem na Ursynowie nastąpiło odwrócenie fundamentalnych zasad związanych z budżetem obywatelskim. Kilka projektów, które oficjalnie wygrały (a więc wcześniej przeszły pozytywnie urzędniczą weryfikację), nie będzie realizowanych. Zdecydował o tym arbitralnie Robert Kempa, którzy zastopował projekty związane z poprawą bezpieczeństwa słabszych uczestników ruchu (pieszych) na kilku dzielnicowych ulicach. Dlaczego zastopowali akurat te projekty? Bo dzięki temu mogą zbijać kapitał polityczny na emocjach mieszkańców obawiających się, że uspakajanie ruchu na ulicach lokalnych spowoduje paraliż komunikacyjny (samochodowy) całej dzielnicy.
Nie chcę tutaj przedstawiać argumentów za czy przeciw zmianom proponowanym na tych ulicach, bo to nie jest powodem napisania artykułu. Najważniejszy jest dla mnie fakt, że burmistrz blokuje projekty, które obywatele już wybrali. Stawiając siebie ponad decyzją podjętą przez społeczeństwo mieszkańców w głosowaniu powszechnym, zaprzecza kompletnie demokratycznym zasadom, które towarzyszą budżetowi partycypacyjnemu.
Robert Kempa argumentował swoje decyzje protestami mieszkańców. Na spotkania np. w sprawie zmian na uliach Bartóka i Jastrzebowskiego przyszło po kilkadziesiąt osób, podczas gdy za tymi zmianami zagłosowało niemal 3 tysiące. Z mieszkańcami trzeba rozmawiać, ale jednak te „sporne” projekty zostały zaakceptowane wcześniej przez odpowiednich urzędników, którzy przed podjęciem decyzji zapewne rozważali również te kwestie budzące wątpliwości. Poza tym projekty wygrały w demokratycznym głosowaniu i nie powinno się ich teraz blokować. Jeśli burmistrz Ursynowa uważał, że dany projekt nie powinien być zrealizowany z różnych ważnych powodów (mieszczących się w przepisach regulaminu budżetu partycypacyjnego upoważniających do odrzucenia projektu), to dlaczego nie zareagował już na etapie weryfikacji? Tym bardziej, że w jej trakcie sporów projektów na Ursynowie jest odrzucanych, choć często nie ma ku temu powodów.
W edycji BP na 2017 r. na etapie weryfikacji odpadła rekordowa ilość projektów (ponad połowa), które nie uzyskały pozytywnej oceny urzędników. Czasem można było mieć wątpliwości czy przypadkiem nie ma tam przyczyn politycznych, jak np. w projekcie budowy ławek w jednym z ursynowskich parków, zgłoszonym przez radnego opozycji. Niemniej jednak blokada już wybranych projektów oznacza, że mieszkańcy zostali oszukani, a ich głosy zmarnowane.
Cała ta sytuacja skłania do refleksji związanej z oddolnymi inicjatywami społecznymi. Świetnie, że jest tyle projektów i tyle ludzi zaangażowanych, ale obawiam się, że poprzez takie działanie urzędników zapał będzie tłamszony. Nawet, jeżeli projekt zwycięży, to i tak nie będzie realizowany, jeśli tak zechce burmistrz. Zabijanie oddolnych inicjatyw społecznych, które są podstawą społeczeństwa obywatelskiego nie powinno mieć miejsca w samorządzie lokalnym.
Wobec tego nie może dziwić, że powołanie burmistrza Ursynowa do Rady s. BP wzbudziło taki gniew. Jego wybór w takim momencie zabrzmiał wręcz jak prowokacja. Media, komentatorzy i internauci byli bardzo jednoznaczni w swoich ocenach. Dlatego też trudno się dziwić, że na koniec ktoś w stołecznym ratuszu poszedł jednak po rozum do głowy i zszedł z tej konfrontacyjnej ścieżki. Niesmak jednak pozostał.
Tekst został pierwotnie opublikowany na portalu www.ngo.pl.
Teksty publikowane w dziale „Komentarze” są prywatnymi opiniami członków i sympatyków stowarzyszenia „Otwarty Ursynów” – nie muszą odzwierciedlać stanowiska całej organizacji.